Pani Halina Zmarła w tym roku. Spokojnie, we śnie, w swoim mieszkaniu, w obecności syna, blisko cmentarza z grobami męża, zięcia i wnuka, na które często przychodziła. Poznałam Ją i męża już w 1979, gdy odwiedzałam Jej syna Janusza, który przygotowywał wtedy do druku w PWN książkę na tematy statystyczne autorstwa Tadeusza Bromka i mojego. Pan Janusz poruszał się na wózku, więc wygodniej Mu było spotykać się w domu. Wizyty zawodowe szybko zmieniły się w przyjacielskie; siadaliśmy do herbaty razem z Rodzicami. Poznałam wtedy także paru przyjaciół Pana Janusza (w tym Piotra!). Pani Halina odprowadzała mnie do windy, Mąż do tramwaju. Pani Halina przez lata pomagała Januszowi dojeżdżać wózkiem na uczelnię i do pracy (wózek nie miał napędu elektrycznego). Żyła dla rodziny. Parę razy w roku wychodziła jednak na spotkanie z tymi, którzy – coraz mniej liczni – uczestniczyli w latach wojny w Ak-owskiej partyzantce w węgrowskich lasach, w rodzinnych stronach Pani Haliny. Ona, młodziutka wtedy dziewczyna, współdziałała z nimi i tam poznała swojego męża. Pamiętam, ze jakieś osiem lat temu wybrała się na takie spotkanie i wtedy po raz pierwszy przewróciła się na ulicy. Mąż już wtedy nie żył; nastał czas, kiedy to Pani Halina potrzebowała pomocy Syna, a przecież jednocześnie stale pogarszało się i jego zdrowie. Gdy przychodziłam, Pani Halina nie zawsze mnie poznawała, dawne wspomnienia wplatały się Jej w bieżące chwile. Czasem czuła się młodą dziewczyną z Węgrowa, która jest na krótko Warszawie u rodziny. Z czasem zaczęło zawodzić moje zdrowie, nie pozwalało już przychodzić w odwiedziny, a nawet być na pogrzebie! Ale jasny uśmiech, spokój i serdeczność Pani Haliny zachowam w pamięci do czasu gdy i mnie wspomnienia zaczną mylić się z bieżącym dniem. Z Panem Januszem rozmawiamy co jakiś czas przez telefon…
Są w Integrale osoby w podeszłym lub bardzo podeszłym wieku, które przez wiele lat opiekowały się niepełnosprawnym synem lub córką, teraz same potrzebują opieki i ją od nich otrzymują! Życie tych rodzin jest teraz niezmiernie trudne i smutne, ale też na ogół opromienione miłością i dobrocią, której często brak gdzie indziej.
eple
/Ela Pleszczyńska/
25.10.2012
——————————————————————————————————
Wspominajmy tych, których już nie ma wśród nas.
Drodzy Państwo, wśród naszych Członków i naszych Przyjaciół jest wielu tych, którzy w latach 90. brali udział w tworzeniu Internetu dla Niepełnosprawnych. Łączą nas wspomnienia z tamtych czasów, czasem dobre, czasem smutne i gorzkie…. Odeszło w ciągu tych dwudziestu paru lat 17 osób: Ala Zienkiewicz, Ala Ruszkowska , Andrzej Kupiec, Paweł Szustak, Włodzimierz Reiter, Tomasz Dawidczyk, Bożena Jezierska, Katarzyna Gębska, Paweł Karmański, Michał Leszczyński, Piotr Lubowiecki, Jacek Kunowski, Danuta Broniarek, Cezary Rojek, Krystyna Krawczyk, Blandyna Olkowska i Maria Mańkowska. Marysia Mańkowska brała udział w sierpniu 2009 w pierwszym z dwóch zebrań założycielskich Integrału. To pierwsze, jak Państwo pamiętacie, trzeba było powtórzyć, a na drugie – to oficjalnie potem zatwierdzone – Marysia już przyjść nie mogła… i tak nie została współzałożycielką Stowarzyszenia… Ale Oni Wszyscy są naszymi przewodnikami! Wspomnienia o czasach IdNu będą Ich dotyczyć. Serdecznie prosimy, żeby je do nas nadsyłać. Niechby więc każdy świadek tych dawnych lat napisał co najmniej jedno wspomnienie o tych, których znał blisko! Bardzo prosimy o sprawdzenie, czy ktoś ze zmarłych IdNowców nie został pominięty – jeśli tak, prosimy nas powiadomić! Piszcie na adres: zarzad@integral.org.pl albo eple@post.pl, bądź telefonujcie do mnie 506 125 352
Ela
—————————————————————————————————-
Moja Opowieść Wigilijna
Jest zima na początku 1945 r., zmierzch, śnieg, mróz. Stoję z Rodzicami na otwartym, pustym peronie w Radomsku, blisko Woli Wydrzynej po Sulmierzycami, gdzie się urodziłam prawie 12 lat wcześniej. Mam na sobie ogromną męską marynarkę, którą ktoś mi ofiarował, bo w letnim płaszczyku, w którym trzynastego dnia Powstania wyszłam z Warszawy do obozu w Pruszkowie (i potem do fabryki amunicji w Vöhrenbech w Schwarzwaldzie) pewnie bym zamarzła. Chcemy wsiąść do byle jakiego pociągu, byle przed północą być poza granicami tego województwa, bo inaczej Rodzicom grozi więzienie. O tym jeszcze kiedyś napiszę, tu ważne jest tylko jedno: nie mamy dokąd pojechać. Nie mamy też jedzenia, pieniędzy, mieszkania, żadnego źródła zarobku, a grozi utrata wolności.
Niespodziewanie ktoś podchodzi – jak się okazuje przedwojenny daleki znajomy Rodziców, adwokat, przejazdem w Radomsku.
„Dokąd Państwo jadą?”.
„Nie wiemy właściwie dokąd, ale stąd musimy natychmiast wyjechać – wyszło rozporządzenie dla BeZetów (byłych ziemian), że do północy muszą opuścić teren swojego województwa…”.
Patrzę jak Pan Mecenas bez słowa wyciąga notes, chwilę coś zapisuje (pamiętam jak myślę „nic go to nie obchodzi”) i wręcza kartkę Ojcu, mówiąc;
„To adres mojej żony w Kępnie, piszę jej, żeby Państwa przyjęła… Pociąg do Kępna będzie za godzinę…”.
„Nie wiemy jak dziękować…”.
Pani Zakrzewska przyjęła nas po prostu jak rodzinę, chociaż wcześniej Rodziców nie znała. Ojciec dostał pracę pod Kępnem, a ja z Mamą natomiast dostałyśmy prawie jednocześnie szkarlatyny. W mieszkaniu był trzyletni wnuczek Zakrzewskich, ale nie musiałyśmy iść do szpitala zakaźnego, w którym były straszne warunki, tylko pani Zakrzewska przez drzwi podawała nam coś do picia i jedzenia – lekarstw oczywista oczywistość nie było. Ojciec rzucił pracę i przyjechał nas pielęgnować. Wyzdrowiałyśmy obie, chociaż Mama odtąd chorowała na serce. Potem burmistrz w południe wydawał potrzebującym ZUPĘ na rynku i to było główne nasze jedzenie.
Groźba, ale tylko groźba więzienia dla Ojca, wróciła dopiero po kilku latach… A w 1959 zostało cudem uzyskane mieszkanie kwaterunkowe w Warszawie.
W roku 1945 życzliwa pomoc dla drugiego człowieka była NORMĄ.
Cudownych Państwa Zakrzewskich wspominam z miłością i wdzięcznością, ale są dla mnie tak jak tylu innych uczestników Wielkiej Sztafety Ludzkiej Dobroci, z którymi los wtedy i później stykał bez ostentacji ofiarowujących „czym chata bogata”, czasami półtora kartofla na obiad, albo bon na unrowski ręcznik… Sztafeta „biorę i daję” pod hasłem „umieć dać i umieć przyjąć”.
Dwie role – przemiennie, równolegle – pełnione w życiu, obie ważne, zwyczajne, ludzkie. To było w powietrzu AD 1945, tego tak potrzeba nam wszystkim AD 2011, 2012….
Nick: pleple
Na końcu, po podpisie pleple (nick), w tej zakładce będą umieszczane fragmenty wspomnień członków Integrału.
Przedstawiamy pierwszy otrzymany wpis nicka pleple. Czekamy na następne, przysyłane przez okno kontakt na stronie głównej pod nazwiskiem do wiadomości zarządu, do podpisu tym nazwiskiem lub proponowanym nickiem.
Wspomnienia
Zaduszki 2012
Pani Halina
Zmarła w tym roku. Spokojnie, we śnie, w swoim mieszkaniu, w obecności syna, blisko cmentarza z grobami męża, zięcia i wnuka, na które często przychodziła.
Poznałam Ją i męża już w 1979, gdy odwiedzałam Jej syna Janusza, który przygotowywał wtedy do druku w PWN książkę na tematy statystyczne autorstwa Tadeusza Bromka i mojego. Pan Janusz poruszał się na wózku, więc wygodniej Mu było spotykać się w domu. Wizyty zawodowe szybko zmieniły się w przyjacielskie; siadaliśmy do herbaty razem z Rodzicami. Poznałam wtedy także paru przyjaciół Pana Janusza (w tym Piotra!). Pani Halina odprowadzała mnie do windy, Mąż do tramwaju.
Pani Halina przez lata pomagała Januszowi dojeżdżać wózkiem na uczelnię i do pracy (wózek nie miał napędu elektrycznego). Żyła dla rodziny. Parę razy w roku wychodziła jednak na spotkanie z tymi, którzy – coraz mniej liczni – uczestniczyli w latach wojny w Ak-owskiej partyzantce w węgrowskich lasach, w rodzinnych stronach Pani Haliny. Ona, młodziutka wtedy dziewczyna, współdziałała z nimi i tam poznała swojego męża.
Pamiętam, ze jakieś osiem lat temu wybrała się na takie spotkanie i wtedy po raz pierwszy przewróciła się na ulicy. Mąż już wtedy nie żył; nastał czas, kiedy to Pani Halina potrzebowała pomocy Syna, a przecież jednocześnie stale pogarszało się i jego zdrowie. Gdy przychodziłam, Pani Halina nie zawsze mnie poznawała, dawne wspomnienia wplatały się Jej w bieżące chwile. Czasem czuła się młodą dziewczyną z Węgrowa, która jest na krótko Warszawie u rodziny.
Z czasem zaczęło zawodzić moje zdrowie, nie pozwalało już przychodzić w odwiedziny, a nawet być na pogrzebie! Ale jasny uśmiech, spokój i serdeczność Pani Haliny zachowam w pamięci do czasu gdy i mnie wspomnienia zaczną mylić się z bieżącym dniem. Z Panem Januszem rozmawiamy co jakiś czas przez telefon…
Są w Integrale osoby w podeszłym lub bardzo podeszłym wieku, które przez wiele lat opiekowały się niepełnosprawnym synem lub córką, teraz same potrzebują opieki i ją od nich otrzymują! Życie tych rodzin jest teraz niezmiernie trudne i smutne, ale też na ogół opromienione miłością i dobrocią, której często brak gdzie indziej.
eple
/Ela Pleszczyńska/
25.10.2012
——————————————————————————————————
Wspominajmy tych, których już nie ma wśród nas.
Drodzy Państwo, wśród naszych Członków i naszych Przyjaciół jest wielu tych, którzy w latach 90. brali udział w tworzeniu Internetu dla Niepełnosprawnych. Łączą nas wspomnienia z tamtych czasów, czasem dobre, czasem smutne i gorzkie…. Odeszło w ciągu tych dwudziestu paru lat 17 osób: Ala Zienkiewicz, Ala Ruszkowska , Andrzej Kupiec, Paweł Szustak, Włodzimierz Reiter, Tomasz Dawidczyk, Bożena Jezierska, Katarzyna Gębska, Paweł Karmański, Michał Leszczyński, Piotr Lubowiecki, Jacek Kunowski, Danuta Broniarek, Cezary Rojek, Krystyna Krawczyk, Blandyna Olkowska i Maria Mańkowska. Marysia Mańkowska brała udział w sierpniu 2009 w pierwszym z dwóch zebrań założycielskich Integrału. To pierwsze, jak Państwo pamiętacie, trzeba było powtórzyć, a na drugie – to oficjalnie potem zatwierdzone – Marysia już przyjść nie mogła… i tak nie została współzałożycielką Stowarzyszenia… Ale Oni Wszyscy są naszymi przewodnikami! Wspomnienia o czasach IdNu będą Ich dotyczyć. Serdecznie prosimy, żeby je do nas nadsyłać. Niechby więc każdy świadek tych dawnych lat napisał co najmniej jedno wspomnienie o tych, których znał blisko! Bardzo prosimy o sprawdzenie, czy ktoś ze zmarłych IdNowców nie został pominięty – jeśli tak, prosimy nas powiadomić! Piszcie na adres: zarzad@integral.org.pl albo eple@post.pl, bądź telefonujcie do mnie 506 125 352
Ela
—————————————————————————————————-
Jest zima na początku 1945 r., zmierzch, śnieg, mróz. Stoję z Rodzicami na otwartym, pustym peronie w Radomsku, blisko Woli Wydrzynej po Sulmierzycami, gdzie się urodziłam prawie 12 lat wcześniej. Mam na sobie ogromną męską marynarkę, którą ktoś mi ofiarował, bo w letnim płaszczyku, w którym trzynastego dnia Powstania wyszłam z Warszawy do obozu w Pruszkowie (i potem do fabryki amunicji w Vöhrenbech w Schwarzwaldzie) pewnie bym zamarzła. Chcemy wsiąść do byle jakiego pociągu, byle przed północą być poza granicami tego województwa, bo inaczej Rodzicom grozi więzienie. O tym jeszcze kiedyś napiszę, tu ważne jest tylko jedno: nie mamy dokąd pojechać. Nie mamy też jedzenia, pieniędzy, mieszkania, żadnego źródła zarobku, a grozi utrata wolności.
Niespodziewanie ktoś podchodzi – jak się okazuje przedwojenny daleki znajomy Rodziców, adwokat, przejazdem w Radomsku.
„Dokąd Państwo jadą?”.
„Nie wiemy właściwie dokąd, ale stąd musimy natychmiast wyjechać – wyszło rozporządzenie dla BeZetów (byłych ziemian), że do północy muszą opuścić teren swojego województwa…”.
Patrzę jak Pan Mecenas bez słowa wyciąga notes, chwilę coś zapisuje (pamiętam jak myślę „nic go to nie obchodzi”) i wręcza kartkę Ojcu, mówiąc;
„To adres mojej żony w Kępnie, piszę jej, żeby Państwa przyjęła… Pociąg do Kępna będzie za godzinę…”.
„Nie wiemy jak dziękować…”.
Pani Zakrzewska przyjęła nas po prostu jak rodzinę, chociaż wcześniej Rodziców nie znała. Ojciec dostał pracę pod Kępnem, a ja z Mamą natomiast dostałyśmy prawie jednocześnie szkarlatyny. W mieszkaniu był trzyletni wnuczek Zakrzewskich, ale nie musiałyśmy iść do szpitala zakaźnego, w którym były straszne warunki, tylko pani Zakrzewska przez drzwi podawała nam coś do picia i jedzenia – lekarstw oczywista oczywistość nie było. Ojciec rzucił pracę i przyjechał nas pielęgnować. Wyzdrowiałyśmy obie, chociaż Mama odtąd chorowała na serce. Potem burmistrz w południe wydawał potrzebującym ZUPĘ na rynku i to było główne nasze jedzenie.
Groźba, ale tylko groźba więzienia dla Ojca, wróciła dopiero po kilku latach… A w 1959 zostało cudem uzyskane mieszkanie kwaterunkowe w Warszawie.
W roku 1945 życzliwa pomoc dla drugiego człowieka była NORMĄ.